środa, 13 maja 2015

Rozdział 2

Poranek przyniósł ze sobą przepiękną pogodę. Wychylając głowę ze swojego pokoju ze zdziwieniem stwierdziłam, że Monia gdzieś przepadła. A może to ja tak długo spałam, a ona już wybrała się na plażę? Termometr wskazywał jakieś dwadzieścia stopni, kto by nie chciał korzystać z uroków pięknej pogody?
Ubrana jedynie w luźną koszulkę i bokserki, które służyły mi za pidżamę, udałam się na ganek, gdzie Nikola kontemplowała właśnie nad sensem życia będąc na kacu. Podsunęłam jej pod nos butelkę z wodą. Chwyciła ją z wdzięcznością i wysuszyła w kilka sekund.
- Gdzie Monika? – Zapytałam w końcu, przeczesując włosy palcami. Dookoła panowała względna cisza i spokój.
Nikola wzruszyła obojętnie ramionami, jęcząc przy tym, że pewnie zaszyła się gdzieś z tym całym Arturem i raczej szybko jej nie zobaczymy. Nie, to nie było podobne do mojej Moni. Ona zawsze była tą rozsądną, która nie pakuje się w wakacyjne romanse. Nawet, jeśli coś między tą dwójką się wydarzyło, to zdrowy rozsądek musiała zachować. Bez względu na to, ile wypiła. Obstawiłam więc opcję, że zaszyła się już na plaży.
Chwyciłam paczkę papierosów, odpaliłam jednego i zaciągnęłam się dymem. Było mi dobrze. Odpoczywałam od pracy oraz wszystkich obowiązków, których miałam ostatnimi czasy aż za dużo.
Przymknęłam powieki, wystawiając twarz do słońca. Zupełnie nie spodziewałam się Andrzeja, który niemal wydarł mi się po chwili do ucha:
- Cześć Majka!
Przysięgam, że o mały włos nie dostałam zawału. Rzecz jasna nie omieszkałam zwyzywać siatkarza i uprzedzić, że jeśli chce zagrać w tym sezonie reprezentacyjnym, to lepiej by się do mnie nie zbliżał. Wiem jakie kontuzje są groźne i długotrwałe. Nie na darmo kończyłam tą fizjoterapię.
- Bo zabić to za mało – westchnęłam, dogaszając papierosa w kubku z wodą. – Andrzeju, możesz uprzykrzać życie komuś innemu?
- Jesteś moją przyszłą żoną, więc tylko tobie mogę uprzykrzać życie.
Chciałam warknąć coś na temat świętego spokoju, ale to i tak by nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Zmroziłam więc Andrzeja spojrzeniem i wróciłam do wnętrza domku, by założyć coś bardziej stosownego na plażę niż pidżama.
Poszukiwania Moniki na własną rękę byłyby raczej bezowocne. Całe szczęście każdy człowiek w obecnych czasach stara się nosić przy sobie telefon komórkowy. Napisałam więc niezbyt wścibskiego smsa o treści: Monia, gdzie Ty do cholery jesteś?! Po chwili otrzymałam odpowiedź. W postaci mmsa. Na zdjęciu znajdowała się moja przyjaciółka i ten Artur. Wyglądali na szczęśliwych na tej plaży. Nie powinnam im przeszkadzać, prawda? Hm, ale przeszkadzanie szczęśliwym parom to tak bardzo w moim stylu! Nie mogłam odpuścić.
Wrzuciłam do torby ręcznik plażowy, na strój kąpielowy zarzuciłam zwiewną sukienkę. Dzień był wyjątkowo piękny, więc czemu by się nie poopalać?
- Nie widziałaś Artura? – Zagadnął mnie Karol, kiedy już byłam przy bramce wyjściowej.
- Jest na plaży z Moniką. Też się tam wybieram i proszę, nie mów o tym Andrzejowi.
- Ma mi nie mówić o czym?
Ten koleś serio wyrósł chyba spod ziemi. Jego szelmowski uśmiech sprawiał, że miałam ochotę rzucić kolejną porcją niecenzuralnych słów. Powstrzymałam się. Uśmiechnęłam jedynie równie uroczo, wyminęłam go i ruszyłam w drogę na plażę.
Monikę i Artura znalazłam po niecałych dziesięciu minutach spokojnego spaceru. Jeśli wczoraj wyglądali na zainteresowanych sobą, to teraz nie miałam już co do tego pewności. W prawdzie moja przyjaciółka całkiem niedawno zakończyła poważny związek i według mnie nie powinna pakować się w kolejny, ale życzyłam jej jak najlepiej. Teraz wyglądało na to, że po prostu znaleźli wspólny język i całkiem dobrze się ze sobą dogadują.
- Całuje dobrze, ale to facet nie dla mnie – stwierdziła, obserwując siatkarza kręcącego się po morskiej płyciźnie. – Nie patrz tak na mnie! Myślę, że po prostu nie jestem gotowa na nowy związek. Do tego Artur jest trochę za młody.
Uśmiechnęłam się smutno. Dobrze, że chociaż ona nauczyła się czegoś na moich błędach. Chociaż tego całego Artura znam potwornie krótko, to nie wydaje mi się, by mógł kiedykolwiek skrzywdzić swoją dziewczynę. Jest na to zbyt miły.

Gdzieś koło godziny czternastej dołączył do nas Andrzej z Karolem. Oczywiście! Bo kogo innego powinnam się spodziewać? To niesamowite, jak szybko można zniechęcić się do jednej osoby. Andrzejowi zajęło to całe dwie minuty. Może trochę więcej. Mówi się, że nie powinno nikogo oceniać się po pierwszym wrażeniu, bo bywa ono mylne. No ale proszę was! Jak można polubić kogoś, kto upiera się, że zostanie moim mężem, a na podryw wybiera marne, oklepane teksty.
- Karol, możesz zabrać swego szanownego przyjaciela, bo nie ręczę za siebie – warknęłam po godzinie, kiedy to Wrona nawet nie próbował udawać, że nie chce mnie denerwować. – Trochę ponosi go wyobraźnia. Żadnego ślubu nie będzie. Tak samo, jak nie będzie małego Andrzejka Juniora, który zostanie mistrzem świata w siatkówce. Twój pierworodny nie otrzyma moich idealnych genów, bo nigdy, ale to NIGDY się z tobą nie prześpię. Więc za-pom-nij!
- Wiesz, że jesteś piękna kiedy się złościsz?
Nie wytrzymałam. I co z tego, że patrzyli na nas jacyś przypadkowi przechodnie? Dla nich pewnie byliśmy grupką małolatów, która przyjechała na majówkę żeby rozrabiać.
Najpierw próbowałam udusić siatkarza własnymi rękoma. Później dotarło do mnie, że tym samym zostawiam policji materiał genetyczny. Chwyciłam więc ręcznik. Niestety Andrzej wykorzystał tą chwilę, by cisnąć mnie na piasek. Teraz to on panował nad sytuacją. Patrzył mi prosto w oczy z odległości mniejszej niż pięć centymetrów.
- Ej, zakochańce – Karol przerwał naszą walkę na spojrzenia. – Kropi już, więc chyba lepiej jeśli wrócimy do ośrodka.
Próbowałam się jakoś oswobodzić, ale Wronie jakoś niespecjalnie przeszkadzał deszcz. W myślach życzyłam mu, by się pochorował na cały sezon i nic nie osiągnął. Wredny gad.
- Złaź ze mnie paskudo!
- Wiesz, że kto się czubi…
- Nie lubię cię!

Wrona jakoś specjalnie się tym nie przejął. Skoro deszcz rozpadał się już na dobre, siatkarz postanowił przerzucić mnie sobie przez ramię i zanieść do ośrodka. Nie krzyczałam, nie wyrywałam się oraz nie opierałam. Chyba przyszedł moment, w którym należało się poddać. W domku czekała na mnie przecież butelka wódki. Zmieszam ją z sokiem i wszystko będę widzieć w nieco bardziej różowych barwach.